Dzielnica Chinatown to jedna z tych przestrzeni w Bangkoku, która nie zasypia. Grubo po północy gwar jak w godzinach szczytu. W jednym z ciemnych i cichszych zaułków wdajemy się w klasyczne rozmowy o życiu. 60-letni chiński autochton z gołą klatą przekonuje nas do dwóch topowych jego zdaniem atrakcji, do których mógłby nas zabrać – pływający targ oraz kobiety zjadające banana za pomocą… wiadomo czego. W sumie nic oryginalnego jak na Bangkok. Średnio zorientowany przybysz z Europy mógł słyszeć o występach z wypuszczaniem ping-pongów czy małych żabek. Odpowiadamy z pełnym przekonaniem, że cały najbliższy dzień zamierzamy przeznaczyć na oglądanie obrazów… tajskich malarzy.
„Jesteście głupi!”, „Będziecie żałować!”
Tymczasem można żałować, że tylko jeden dzień bo pomimo niewątpliwego hedonizmu i często radosnego charakteru swojej sztuki, Tajowie wydają się mieć znakomity kontakt z zaświatami.